Luty i marzec - podsumowanie zimy
Tegoroczna zima, tak jak cały zeszły rok była dla nas łaskawa. Nie zaznaliśmy mrozu, głodu, ani troszkę walki o przetrwanie. Czasem doskwierał brak przestrzeni, ale nauczyliśmy się najpierw przemyśleć, gdzie postawić daną rzecz i zorganizować to miejsce, zanim się ją jeszcze podniosło. Mieszkanie na placu budowy wymaga wielu wyrzeczeń i sporej cierpliwości. Plus jest taki, że aby zrealizować konkretne zadanie, trzeba naprawdę tego chcieć, bo zanim się zacznie je wykonywać, człowiek jest zmęczony przekładaniem rzeczy i organizowaniem miejsca. Dlatego staramy się wykluczać ze słownika słowo „muszę” i spędzać zimę, jak na człowieka żyjącego w tej szerokości geograficznej naturalnie przystało.
Nie zmuszamy się do prac. Jest wystarczająco ciepło, sucho i dach nie przecieka, więc możemy zagrzebywać się w książkach bez umiaru.
Wiosna powoli informuje nas o zbliżających się dniach większej aktywności. Robi to subtelnością pączkujących wierzb i topoli, pięknem wychylających się spod ściółki przylaszczek. Eter wypełnia coraz to donioślejszym śpiewem ptaków. Dlatego nie opieramy się długo i bezdeszczowe dni coraz częściej spędzamy na zewnątrz. Staramy się wypełniać je realizowaniem projektów, które wspomogą samowystarczalność i wniosą nieco wygody. Aktywnie też spacerujemy, poznając i dokumentując okoliczną florę i faunę.
Spacery sprzyjają też zbieraniu chrustu na opał oraz grzybów. Ostatnim hitem były ucha bzowe podsmażone z cebulką.
Dzięki owym magicznie aktywnym dniom, udało się dokończyć budowę i odpalić piec rakietowy, który szybko i oszczędnie ogrzewa niewielką przestrzeń chatki, przyjemnie przy tym pomrukując. Wykonaliśmy też pierwszą wersję systemu zbierania wody deszczowej. Orynnowaliśmy połowę rozpadającego się dachu stajni, dzięki czemu wypełniliśmy 1000 litrowy zbiornik po brzegi w trzy ulewne dni.
Ten nasz pierwszy tutaj rok jest wyjątkowy. Wcześniej nie pomyślałbym jak przyjemny może być długi gorący prysznic połączony z szybką przepierką na basenie. Delektujemy się rożnymi luksusami. Wypad do miasta nabiera innego wydźwięku, kiedy robi się to raz w miesiącu. Jazda zatłoczonymi ulicami i przepychanka w sklepowych kolejkach to fantastyczne przypomnienie dlaczego zmieniliśmy środowisko z miejskiego na leśne. W luksusach przyszło nam spędzić dwa wspaniałe dni na konferencji przyrodniczych edukatorów terenowych „W Dziką Stronę”. Niezmiernie miłe i budujące było znalezienie się w jednej sali wypełnionej ludźmi z pasją przekazywania wiedzy o naturze. Z moim wykształceniem pedagogicznym poczułem pewien pociąg do działania na tym polu, ale póki co czuję, że muszę jeszcze sam się sporo nauczyć i zorganizować naszą małą przestrzeń, zanim zacznę opowiadać młodym pokoleniom o życiu w naturze.
Już jakiś czas temu mocno zainspirował mnie film o społeczności, która przez kilka pokoleń, odpowiednio kształtując drzewa, łącząc je i splatając, tworzy żyjące i służące setki lat mosty. Po konferencji mieliśmy niesamowitą przyjemność wziąć udział w budowaniu żywej kopuły z Jackiem Gądkiem. To dało pozytywnego kopa i jeszcze bardziej zainspirowało do tworzenia żywych konstrukcji. Kiedy zakończymy proces projektowania permakulturowego siedliska, marzę powoli wypełniać je właśnie takimi ponadczasowymi elementami, taką żyjącą infrastrukturą. Wyobrażam sobie taki żywy plac zabaw wbudowany w kipiący owocami przez większość roku sad. To byłby czad!
Staramy się znaleźć harmonijne połączenie pomiędzy permakulturą, w której często mówi się o sporym wkładzie energii początkowej, z filozofią „do-nothing farming”, gdzie Fukuoka idealnie dopasowuje się z wykonywaniem prac do naturalnych cykli. Przykładem może być łączenie odmładzania naszych drzew owocowych z tworzeniem hugelkulturowych grządek.
Układamy dookoła większe gałęzie i wypełniamy grządkę drobniejszymi patykami.
Przykrywamy to sporą warstwą skoszonej jeszcze latem materii organicznej i opadłymi jesienią liśćmi.
Na to położymy warstwę ziemi, w której będziemy sadzić rośliny. Pracochłonne, ale dużo mniej, jeśli ma się blisko do posprzątania sporą ilość ściętych gałęzi i przygotowaną wcześniej materię organiczną.
To nasza pierwsza w życiu zima spędzona na wsi. Chwalimy sobie ciszę i spokój jaki jej towarzyszy. Pewnie byśmy hibernowali, gdyby nie odwiedzała nas rodzina i inni ciekawi ludzie. I tak popołudniowy spacer z Danielem przeobraził się w lekcję z już pojawiających się roślin jadalnych, a przyjazd brata zaowocował kontynuacją sprzątania lasu i układaniem gałęzi na kolejnej grządce.
Zapraszamy do śledzenia naszych następnych poczynań oraz odwiedzania nas na miejscu.
W przygotowaniu mam artykuły o naszej toalecie kompostującej więc polecam subskrypcję, by nie przegapić.