Tymczasem u nas…
No tak, pada i chciałoby się taki dzień przesiedzieć w miejscu ciepłym i suchym i wyskrobać w końcu jakiś piękny wpis na zadośćuczynienie naszym czytelnikom, którzy już, wstyd się przyznać, upominają się o kilka słów. Ale tyle się u nas dzieje i tak długo już pada, że panel nie nadąża ładować akumulatora, więc i wpis będzie chaotyczny i na szybko.
Zaczynając od przykrych wieści – miejmy to już za sobą: kilka dni temu wykruszył nam się z ekipy Hermes. Nasz kochany szczurek miał już swoje lata, a do tego przypałętał się do niego jakiś wstrętny nowotwór, który powoli uniemożliwiał mu dogodne funkcjonowanie. My, pomimo ogromnej straty najmniejszego członka załogi, mamy się dobrze, choć zdarzają się niedogodności. Deszczowa pogoda utrudnia prace w terenie, a brodzenie w glinie znacznie spowalnia funkcjonowanie nawet w obrębie najprostszych czynności. Chciałoby się nawet czmychnąć w taki dzień do sklepu, uzupełnić zapasy żywieniowe, ale droga dojazdowa jest nieprzejezdna i pewnie będzie trochę dni schnąć po tych ulewach.
Plus natomiast jest taki, że przynajmniej po wodę użytkową nie musimy chodzić, bo dzięki kilku rynnom i wannie, zbieramy deszczówkę z dachów stajni i przyczepy kempingowej. Od samego przyjazdu sąsiedzi są niezwykle pomocni. Okoliczni mieszkańcy ofiarowali nam już sporo bardzo przydatnych rzeczy. Mamy już żeliwną wannę na hot tube i lodówkę do wkopania na prowizoryczną piwniczkę/chłodnię. Także wodę pitną wciąż nosimy od sąsiadów.
Nie znaczy to, że temat studni jest jeszcze nie tknięty. Mieliśmy doskonałą okazję, by sprzęt przetestować, kiedy odwiedził nas pierwszy pomocnik. Tomek przyjechał do nas na jakiś czas z plecakiem pełnym przydatnych prezentów, zrobił nam piękne zdjęcia i pomógł w niektórych pracach. Zgodnie z instrukcją, SR-7 wierci trzech żołnierzy. W naszym przypadku wystarczyło zaledwie dwóch, i to nie żołnierzy, a trzecią osobę zastąpiła dzielnie gałąź jabłoni. Niedaleko miejsca odwiertu rośnie sporo miododajnej firletki poszarpanej, która wskazuje wysoki poziom wód gruntowych. Dowierciliśmy się do powierzchni wody na głębokości ok 4 metrów, ale wysoka zawartość iłu nie pozwala na zassanie wody przez pompę. W rezultacie czekamy z zapchanym filtrem aż deszcz go przemyje i zamierzamy spróbować wiercić raz jeszcze w innym miejscu, jak tylko ktoś chętny do takiej roboty znów nas odwiedzi.
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
Ogród miał być podstawą naszego żywienia. Wiele czasu i energii pochłonęło robienie hugelkulturowych grządek, a wykiełkowaną w inspekcie i wysadzoną niedawno rozsadę prawie w całości pochłonęły ślimaki, które po deszczu zdominowały teren całkowicie. Jesteśmy na etapie testowania różnych metod radzenia sobie z tymi żarłokami. Faktem jest, że to my wprowadziliśmy się do ich jadalni, wykosiliśmy część ich żywności i postawiliśmy w tym miejscu nasze młode przysmaki.
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
Trochę nas ten fakt zmartwił, bo nie dość, że późno zaczęliśmy ten sezon ogrodniczy to jeszcze okazuje się, że nasz topniejący budżet mogą pochłonąć zakupy żywności. Obecnie zaopatrujemy się w nią w okolicznych sklepach, ale nasz jadłospis wzbogacają rośliny, które rosną wokół, a z których można przyrządzić bardzo smaczne i pożywne potrawy. Jest tu sporo żywokostu, jeszcze młodej pokrzywy i już kwitnie czarny bez. Często zaglądamy do „Dzikiej Kuchni” Łukasza Łuczaja. No i chyba póki co, częściej przyjdzie nam się żywić tutejszymi dzikimi rarytasami. Sąsiedzi zapewniają, że w pobliskim lesie jest sporo grzybów. W granicach działki znaleźliśmy dużo poziomek, truskawek i malin. Jeżeli zaś chodzi o jabłka i śliwy, to trafiliśmy na rok nieurodzajny. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się skosztować choć po kilka jabłek z każdej z tych starych odmian. Trześnie za to w tym roku ładnie zakwitły. Może tutejsze ptaki będą bardziej skłonne do podzielenia się z nami strawą niż ślimaki.
Staramy się stosować regułę „bez pustych przebiegów”. I tak spacery po sadzie i lesie, które służą przede wszystkim obserwacji i nauce, w celu przyszłego projektowania ogrodu leśnego, kończą się targaniem w stronę domu suchych gałęzi. Część z nich, mamy nadzieję, przetrwa do zimy, a część spłonie podczas podgrzewania posiłków czy wody do kąpieli. Pierwszy prowizoryczny rakieciak już stoi – zbudowany z cegieł z rozbiórki kawałka stajni.
Życie w przyczepie przy tak wielu obowiązkach na zewnątrz nie jest bardzo uciążliwe. Najbardziej chyba przeszkadza wysoka wilgotność (75-95%). Przy takich wskazaniach higrometru nasze książki nieco pofałdowało, ale z opresji wyratował nas już częściowo Pan Krzysztof, który wspomógł nas wysyłając 35 litrowe hermetycznie zamykane pojemniki po spożywce.
fot. Tomasz Ziober
Zgromadziliśmy już kilka rzeczy, autko dzielnie zwiozło sporo okien, kilka kopalniaków i żerdzi, trochę pustaków, desek, oflisów, mebli i innych podarowanych czy zakupionych rzeczy. Wyjazdy po nie pozwoliły nieco poznać przepiękne okolice i sąsiednie wsie. Potrzebujemy jednak jeszcze wiele rzeczy zanim zaczniemy realizować niektóre nasze projekty. W pierwszej kolejności powstaje solarny prysznic z toaletą kompostującą. Do realizacji tego projektu potrzeba nam jeszcze ok 200 litrowego zbiornika, orurowania, brodzika pod prysznic, gwoździ i nieco więcej desek. Do budowy rakieciaka dostaliśmy drzwiczki, przydałyby się cegły szamotowe, piasek, metalowe rury i keramzyt. Kilkusetlitrowy zbiornik lub beczki zwiększyłyby nasz magazyn deszczówki. Do zassania wody ze studni sąsiada przydałby się 100 metrowy wąż ogrodowy, a na warsztacie marzy się imadło. Jeżeli chodzi o nasze wymagania energetyczne to obecnie bazujemy na jednym 100W panelu słonecznym, który w zupełności nam wystarcza, ale nasz jeden samochodowy akumulator o pojemności 74Ah nie magazynuje energii na długo. Rzadko pozwalamy sobie na ładowanie wiertarki czy akumulatorów do aparatu. Aby zgromadzić więcej energii przydałoby się więcej akumulatorów samochodowych. Dziś padało całą noc. Po takich ulewach stajnia okazuje się szwajcarskim serem – kilka dużych plandek uchroniłoby kolejne nasze rzeczy.
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
I choć ten brak Słońca od kilku dni nie działa na nas motywująco i trochę w tym wpisie narzekania, spędzamy tutaj fantastyczne chwile, ciesząc się śpiewem ptaków i spokojem wokół. Nie zamienilibyśmy tego na 8 godzin w pracy, 2 na zakupach i 4 przy telewizorze.
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober
fot. Tomasz Ziober